BIBLIOGRAFIA DANILA KIŠA

___ po polsku:::

 

 

Krzysztof Varga: Szalona jasność umysłu. – [pierwodruk w:] Gazeta Wyborcza, nr 243 (16-17 października 1999), s. 24-26: ill. – ISSN 0860-908X  

 

 

 

Krzysztof Varga

 

SZALONA JASNOŚĆ UMYSŁU

 

 

Czytelnikowi pierwszych stron „Popiołu, ogrodu” może się wydawać, że oto właśnie obcuje z zaginionym tomem „W poszukiwaniu straconego czasu”. Powieść zaczyna się bowiem iście proustowskim opisem letniego poranka, gdy matka narratora wchodzi do pokoju, przynosząc synowi śniadanie. Kilka stron dalej jednak „Ogród, popiół” zaczyna się kojarzyć z prozą Brunona Schulza, bo jak się okazuje, to jednak nie matka, lecz ojciec będzie głównym bohaterem tej książki. Narrator opowieści, Andreas Sam to dziecko, którego życie staje się nagle, zaraz po tym jak minie proustowski poranek, w zawrotnym tempie przyspieszonym dojrzewaniem do śmierci. „Ogród, popiół” jest w tym sensie powieścią inicjacyjną, bo choć nie następuje tu inicjacja w Erosa, to w jego nieodłącznego towarzysza, syjamskiego brata, z którym obaj wędrują przez mity, całą historię ludzkiej myśli, świadomości, a wraz ze świadomością przez sztukę i literaturę. W „Ogrodzie, popiele” odwraca się jak w klepsydrze kolejność koniecznych wtajemniczeń, a lustrzane odbicie pokazuje nagle drugie, wcześniej nieznane oblicze życia.

 

****

Motyw lustra będzie dla twórczości jugosławiańskiego pisarza (choć Timothy Garton Ash nazwał go Węgro-Jugosławianinem) Danilo Kiša kluczowy. Zwrócił na to uwagę wnikliwy czytelnik tego autora – Stanisław Barańczak – w poświęconym innej książce Kiša, „Klepsydrze”, eseju „Okno i lustro”: „Kiš to poeta – ta kwalifikacja, choć nie pisał nic prócz prozy, nie jest pomyłką – poeta luster, symetrii i odbić, szczególnie takich odbić, które łudzą nas swoim pozornym podobieństwem do odbijanego przedmiotu jakby tylko po to, aby okazać się jego zaprzeczeniem.”

Już na samym początku swej wędrówki Andreas Sam poznaje historię Fraulein Weiss, jednej z ocalałych ofiar katastrofy Titanica, która przez całe swoje, cudem uratowane życie, usiłowała na wszelkie sposoby – najchętniej wzniośle i efektownie – popełnić samobójstwo. Kazała więc sobie do hotelowego pokoju znosić naręcza kwiatów, wśród których oszałamiających woni miała zamiar rozstać się ze światem. A gdy to jej się nie udało, rzucała się teatralnie pod samochody, tramwaje i dorożki, i za każdym razem odwieczny brat Erosa odrzucał jej nachalne zaloty, jako że raczej sam woli wybierać swoje oblubienice.

Śmierć ojca pisarza, Edwarda Kiša, któremu poświęcony jest tzw. „cykl rodzinny” – którego z kolei „Ogród, popiół” jest jedną z trzech części obok zbioru opowiadań „Wczesne smutki” i powieści „Klepsydra” – nie miała jednak miejsca wśród pachnących kwiatów. Towarzyszył jej raczej swąd palonych zwłok, odór niemytych ciał, smród eksrementów i zapewne odwieczna, nieusuwalna woń ludzkiego strachu. Ojciec Kiša zginął w Oświęcimiu.

Od momentu śmierci wujka, którego co prawda nie znał, Andreas nie przestanie o śmierci myśleć. Mimo, że nie wyrósł z wieku, gdy jest się nieśmiertelnym, bo w nieśmiertelność się wierzy. Od kiedy jednak zrozumie, że coś takiego jak śmierć istnieje i to istnieje nieodwołalnie – nigdy już nie będzie umiał poradzić sobie ze swiadomością przemijania. Śmierć wchodzi więc pewnym krokiem wprost w dziecinny świat marzeń i zachwytów, świat snów, w których rower stryja Ottona jest cudowną latającą maszyną Leonarda da Vinci, a koleżanka z klasy Julia, wyidealizowaną pierwszą miłością. Andreas jak wszystkie węgierskie dzieci czytający „Chłopców z placu broni” Ferenca Molnara i swoją ulubioną „Małą Biblię dla szkół”, którą uważa za najwspanialszą powieść przygodową, już czuje, że w chwili potopu nie będzie dla niego miejsca na Arce. W „Ogrodzie” z sielskości wchodzimy w koszmar, a z niewinności we współwinę.

 

****

Ojciec narratora – niczym schulzowski Ojciec ze swoją Księgą – pracuje nad opus magnum – „Rozkładem jazdy na liniach autobusowych, okrętowych, kolejowych i lotniczych”. To właśnie rozkłady jazdy – tak jak książki rachunkowe – zatrzymują w sobie czas o wiele lepiej, bo trwalej niż wiersze. To w nich jest liryka, a nie w wytartych kliszach, wyświechtanych metaforach, którymi sprawnie potrafią żonglować sprytni poeci. Dziś żałuję, że wyrzucałem każdy kolejny plan miasta, który przedzierał się na zgięciach i z wielkiej płachty zamieniał się w garść niewielkich kartek nie dających pełnego obrazu miasta. Gdybym je posklejane zachował, mógłbym dziś zobaczyć, jak przebiegały trasy nieistniejących już linii autobusowych. Żałuję, że nie zbierałem rozkładów Volánu i MÁV-u, wiedziałbym bez pudła jak – po przeniesieniu się we wszak niedoległym czasie – dojechać autobusem lub pociągiem w znajome miejsca. Te linie się zmieniły, stare autobusy zastąpiły nowe, potem nowsze i na końcu najnowsze i najwygodniejsze. Nawet te „Symfonie”, które pali się na Węgrzech są w pewnym sensie nowocześniejsze od „Symfonii” palonych przez ojca Andreasa, bo wtedy z pewnością nie było wersji light i menthol.

Tak jak zmienia się wartość pieniądza: W 1942 roku za 200 pengö – jak się dowiadujemy od Kiša – można było kupić kilogram cukru. Cóż można było jednak kupić za gdzieś schowany w mojej szufladzie banknot o nominale 100 tysięcy pengö (emisja z 1945 roku)? Na pewno już nie 500 kg. cukru. Może przynajmniej paczkę „Symfonii”?

W „Rozkładzie jazdy na liniach autobusowych, okrętowych, kolejowych i lotniczych” „zostały połączone jakby idealną linią Mojżesza najbardziej oddalone miasta i wyspy. Syberia-Kamczatka-Celebes-Cejlon-Meksyk-Nowy Orlean były w nim tak samo oczywiste jak Wiedeń, Paryż czy Budapeszt. Przypominało ono apokryficzną, świętą Biblię, w której powtórzył się cud stworzenia, ale zostały przy tym naprawione wszystkie pochodzące od Boga krzywdy i niemoc człowieka. [...] Zaślepiony prometejskim, twórczym gniewem ojciec mój nie chciał uznać oddalenia pomiędzy niebem i ziemią. W tym anarchicznym i ezoterycznym Nowym Testamencie zostało rzucone ziarno nowego braterstwa i nowej religii, sformułowana teoria uniwersalnej rewolucji przeciwko Bogu i wszystkim jego zakazom.” Prawda jakie to schulzowskie?

Ojciec Andreasa ucieka od rzeczywistości jak Ojciec u autora „Sklepów cynamonowych”. Pije, szlaja się po karczmach, wymyka się z domu, jest tragiczny i żałosny, upadły i wzniosły, taki jak ten, który pierwszy zbuntował się przeciw Bogu a za nim wciąż robią to inni. Ojciec Andreasa, gdyby to nie było aż tak patetyczne, mógłby przecież krzyknąć na cały głos: „Panie czemuś mnie opuścił?” i miałby po temu wszelkie powody. Ojciec popada w szaleństweo nie dlatego, że wydawca odrzucił jego „Rozkład” ale dlatego, że czuje zbliżającą się Zagładę. Wie, że nie ma dla niego ratunku, mimo, że rozpaczliwie go szuka. Chwilowym ratunkiem więc staje się ucieczka w obłęd.

Po Oświęcimiu pisanie wierszy jest taką samą niekoniecznością jak przedtem. Ale Bunt przeciw Bogu stał się absolutnie konieczny. Jeżeli Bóg bowiem nie zważa na strach Ojca, na jego szaleńczą wolę życia, to po cóż jeszcze się do niego zwracać?

Buntowi przeciw Bogu i jego zakazom poświęcone jest opowiadanie „Szymon Mag” ze zbioru „Encyklopedia umarłych”. Szymon Mag zbuntował się przeciw uzurpatorowi, i wzleciał w niebo, by dowieść Piotrowi i jego uczniom, że nie tylko Nazareńczyk potrafi czynić cuda. Ale Bóg nie lubi buntowników, dlatego Szymon spada na ziemię – pogruchotany i martwy, jako przestroga dla następnych potencjalnych buntowników. Druga wersja jego klęski jest taka, że kazał się on żywcem zakopać na trzy dni w grobie by udowodnić, że potrafi czynić cuda, lecz wściekły Bóg spodowował, że uczniowie Szymona, gdy minął wyznaczony termin, wyjęli z ziemi jego gnijące zwłoki. A to dlatego, że potrafił, nim dosięgła go boska zemsta, zdemaskować w swych kazaniach Boga: „Bóg apostołów jest tyranem, a tyran nie może być Bogiem rozumnego człowieka. Ten ich Bóg, Jehowa, Elohim, rozsmakował się we krwi, prześladuje ród ludzki, wydaje na rzeź, nasyła na niego choroby i dzikie zwierzęta (...) Jest to Bóg zazdrości, złośliwości i zemsty. W miejsce wolności głosi on niewolę w miejsce buntu – pokorę, w miejsce rozkoszy wyrzeczenie, w miejsce poznania – dogmat...”

 

****

Kiš – urodzony w 1935 roku w Suboticy, syn węgierskiego Żyda i prawosławnej Czarnogórki, uosabiał ideę Jugosławii – państwa, gdzie było miejsce i dla Węgrów i dla Serbów, dla Chorwatów i Muzułmanów. Przodkowie ojca Kiša – handlarze pierzem noszący wtedy jeszcze nazwisko Kohn – przybyli na Węgry z Alzacji, przodkowie matki ponoć byli czarnogórskimi wojownikami, a jedna z babek obcięła nawet głowę Tureckiemu najeźdzcy. Gdy w Paryżu, do którego przyjechał dziesięć lat wcześniej, umarł na raka płuc 15 października 1989 roku, Jugosławia się zawaliła.

Mimo, że mieszkał w Paryżu, a wcześniej w Bordeaux, Strasburgu i Lille gdzie wykładał język i literaturę serbo-chorwacką, będąc gościem nad Sekwaną, prowadził swoją małą wojnę z francuskimi intelektulistami zafascynowanymi komunizmem. Wytykał tę niezroumiałą fascynację Simone de Beauvoir i Sartre’owi jako tym, którzy „jeździli na kremlowskie pielgrzymi jak święty francuski duet” i Aragonowi, autorowi wiersza na cześć GPU. Dziś być może, kiedy francuscy intelektualiści zamilkli bądź zmienili front, oskarżycielski palce skierowałby na Anglosasów: Noama Chomsky’ego i Harolda Pintera czy Austriaka (słoweńskiego zresztą pochodzenia, co dodaje sprawie pieprzu) Petera Handkego.

Kiš – ten spóźniony trzeci w dyskusji Sartre’a z Camusem – mówił: „Albowiem dla intelektualistów naszego wieku, tej naszej epoki, istnieje tylko jeden egzamin sumienia, istnieją tylko dwa przedmioty, z których powodu nie zostaje się na drugi rok, ale traci się prawo (moralne) głosu raz na zawsze: faszyzm i stalinizm. Wszystko poza tym to fraszka.”

Kiedy umierał był pisarzem uznanym, jednym z – jak ich nazwano – „Trzech K.” literatury środkowoeuropejskiej, obok Czecha Milana Kundery i Węgra György Konráda. „Zgasła niepokorna gwiazda jugosławiańskiej literatury” napisała po jego śmierci Susan Sontag. Być może Jugosławia istniała tylko dzięki niemu, dzięki jego życiu i pisaniu. Jugonostalgia więc jest tęsknotą za Danilo Kišem. Powinna w każdym razie być tęsknotą za tym, co mówił: „Nacjonalizm to przede wszystkim paranoja. Indywidualna i zbiorowa. Jako zbiorowa paranoja jest skutkiem strachu i zawiści, a nade wszystko utraty indywidualnej świadomości. Wynika stąd, że zbiorowa paranoja to nic innego jak zbiór doprowadzonych do paroksyzmu paranoi indywidualnych (...) Nacjonalista jako istota społeczna i jako jednostka to miernota. Poza tym, za czym się opowiada, jest zerem. (...) Nacjonalista to z definicji ignorant. A nacjonalizm to linia najmniejszego oporu, wygoda. Nacjonalista nie łamie sobie głowy, zna, albo myśli że zna, swoje wartości – swoje, czyli narodowe. (...) Nacjonalizm to ideologia banału. Pisarze najlepiej o tym wiedzą. Dlatego każdy, kto deklaratywnie oświadcza, że pisze w „imię narodu i dla narodu”, kto swój indywidualny głos podporządkuje rzekomo wyższym narodowym interesom, może być podejrzany o nacjonalizm. (...) Nacjonalizm jest głównie negacją, negatywną kategorią ducha, jako że karmi się negowaniem i żyje z negowania. My to nie oni. My to biegun dodatni, a oni – ujemny. Nasze wartości, narodowe, nacjonalistyczne, najlepiej funkcjonują w odniesieniu do nacjonalizmu innych: my jesteśmy nacjonalistami, ale oni jeszcze większymi, my mordujemy (z musu), ale oni jeszcze bardziej; my pijemy, oni są alkoholikami.” (wywiad z 1973 r.)

I dwadzieścia lat później w Jugosławii okazuje się, że prawie nikt tych słów nie czytał, a jeśli kiedyś nawet przeczytał to postarał się je jak najskuteczniej zapomnieć. Zastanawiam się czy pamiętał je poeta Radovan Karadžić, laureat literackiej nagrody im. Michaiła Szołochowa przyznanej mu przez związek pisarzy rosyjskich. Ciekawe, czy kiedyś z pisarstwem Kiša, z jego słowami zetknął się rosyjski poeta Eduard Limonow, który odwiedził poetę Karadžicia na wzgórzach wokół Sarajewa i ponoć nawet zjadł z nim obiad w miejscu, gdzie roztaczał się fascynujący – i jakże poetycki! – widok na płonące miasto.

Z drugiej jednak strony, gdyby nie słowa Kiša: „Bałkańczyk codzinnie doświadcza tego, co znaczy niedola małych narodów i obojętność wielkich. Myślę, że istniejący we mnie człowiek Zachodu pomógł mi zroumieć, jak bardzo Zachód jest pozbawiony osobistego doświadczenia, niezbędnego do pojęcia natury zła. Jak bardzo Zachód winien jest złu, które coraz bardziej się szerzy i coraz bardziej banalizuje.” nie byłoby być może interwencji Zachodu w Kosowie. W 19 lat po tych słowach.

Homo poeticus z tytułu zbioru esejów Kiša być może nie ległby pod ciosami Homo politicusa w wersji bałkańskiej, tego Homo balcanicusa, wojowniczego jugo-mężczyzny jak go nazywa chorwacka pisarka Dubravka Urgešić, swoją drogą uznana za czołową „Jugonostalgiczkę”.

Kiš: „Wielka zdrada literatów i faryzeuszy zaczęła się wtedy, gdy pisarze stali się sługami władzy. Mam na myśli autorów, którzy za pośrednictwem literatury chcą politykować, pouczać, czyli rządzić. Prowadzi to do tragicznych nieporozumień. Pisarze albo milkną, jako wysocy urzędnicy państwowi (lub pretendenci do tych stanowisk), albo kończą śmiercią samobójczą. Literatura natomiast to co innego: to wolność dla siebie, wolność sama z siebie. Aby pisać, trzeba żyć złudzeniami.”

 

*****

W książkach Kiša wojna jest gdzieś daleko. Przez chwilę widać tylko pomiędzy akapitami tryskających zdrowiem chłopców z Hitlerjugend, a o pogromach dowiadujemy się tylko przy okazji opowieści o ojcowskiej pidżamie i lasce, którą Edward Sam barykadował drzwi.

Ludzie stają sie ważni dopiero wtedy, gdy znikają. Gdzieś ponoć są, ale nie można ich zobaczyć, dotknąć, nie można z nimi porozmawiać. Zamknięty w getcie Ojciec, pogodzony ze swoim losem, oddala się. Co jakiś czas powraca incognito, przemyka się bokiem, ale tak naprawdę powraca tylko w pamięci, bo to w pamięci oddaleni i nieuchwytni ludzie przybierają tak wyraźne kształty i dopiero wtedy dokładnie słychać, to co mówili.

 

*****

Tam gdzie dorastał, wciąż padał deszcz. To być może dzięki niemu i prowincjonanej nudzie otrzymaliśmy jednego z najwspanialszych pisarzy tego wieku. Bo czytanie – a w konsekwencji tego czytania pisanie – stały się parasolem przed nieustępliwymi opadami i przygniatającą monotonią prowincji.

W styczniu 1942 uratował się z dokonanego przez honwedów pogromu Żydów w Nowym Sadzie, czyli węgierskim Ujvidék. Dzięki temu, że węgierska gospodyni Kišów na drzwiach domu przy ulicu Bema 21 namalowała strzało-krzyż, symbol węgierskich faszystów. I tak tym razem śmierć ominęła rodzinę Kišów. Nie na długo. Wkrótce Edward Kiš zginął w Oświęcimiu. Pamięć tego wydarzenia spowodowała, że siemioletni wówczas Danilo (dwa lata wcześniej ochrzczony przez popa w cerkwi Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny) w przyszłości miał zostać pisarzem.

Zbrodnia, której ofiarą padło prawie 3,5 tysiąca ludzi wywołała na Węgrzech, będących formalnie przecież sojusznikiem Niemiec, społeczne oburzenie. Regent Miklós Horthy powołał wręcz specjalną komisję do zbadania okoliczności pogromu, a w wyniku procesu winnych skazano, choć same wyroki nie zostały wykonane. Na to już nie pozwoliłby niemiecki sojusznik. Horthy usiłował migać się od sojuszniczych zobowiązań jak mógł, choć musiał się ugiąć i na początku tego samego 1942 roku wysłał na front wschodni dwustutysięczną armię Honwedów, która przepadła rok później pod Woroneżem. Usiłował nawet wymigać się od przynoszącej mu niesławę funkcji regenta Królestwa Węgier i chciał na tym stanowisku umieścić swojego syna Istvána. Plan się nie powiódł, István Horthy zginął na froncie w tym samym 1942 roku.

Pogrom w Ujvidék był w tym faszystowskim państwie raczej wyjątkiem niż regułą. W 1942 roku Ferenc Szálasi przywódca Partii Strzałokrzyżowców nie miał jeszcze takiej władzy jak trzy lata później, kiedy był nawet premierem Węgier, na którym to stanowisku znalazł się po obaleniu przez Niemców Horthy’ego. Rządy Szálasiego nie trwały jednak długo. Horthy’emu nie udało się utrzymać Węgier z dala od wojennej burzy. Ta przetoczyła się przez Węgry, ustanawiając tam w końcu rządy „demokracji ludowej”.

Po wojnie, w 1947 Kiš z matką wyjechali do Czarnogóry, na Cetinje. To tam właśnie padające deszcze i prowincjonalna nuda w połączeniu z pamięcią wojwodińskiej masakry wprowadziły Kiša na drogę pisarstwa.

„Jeżeli ktoś wybiera literaturę, decyzja ta, już sama przez się, bez względu na jej pierwotne przyczyny, oznacza wybór absolutny, i w tym sensie i tylko w tym sensie zaangażowanie. Pisanie to właściwie akcja humanistyczna: pisarz chce uczestniczyć w świecie idei, choćby pośrednio; poprzez swoje książki, swoje życie, swoje uczestnictwo chce nadać sens swemu istnieniu, swemu powołaniu.” – mówił w jednym z wywiadów.

Debiutował standartowo – jako 25-latek artystowską powieścią „Mansarda”, pełną modernistycznych atrybutów: smutnej jesieni, głodu, miłości na tytułowej mansardzie i uosabianej przez owo poddasze tęsknoty do wolności.

Sławę przyniósł mu, już nie artystowski, ale za to wysokoartystyczny, poświęcony sowieckim łagrom zbiór opowiadań „Grobowiec dla Borysa Dawidowicza”, dlatego, że na świecie uznano go za kolejngo dokumentalistę totalitaryzmu, stalinowskiej komitywy szaleństwa i zbrodni, może bałkańskiego Artura Koestlera, ale niezwykle wyrafinowanego literacko, a w rodzimej Jugosławii za plagiatora jakichś bliżej nieznanych dzieł. Ale przede wszystkim pisano o jego pokrewieństwie z Borgesem i Schulzem. Kiš był ich wypadkową, łączył spokój Borgesa z niepokojem Schulza, lakoniczność Argentyńczyka z językowym rozpasaniem Drohobyczanina. Pisano o tym aż do mdłości, dlatego też sam się do Borgesa przyznawał, polemizując jednak z tytułem jednej z najsłynniejszych jego książek, poświęconej fikcyjnym historiom piratów i gangsterów „Powszechnej historii nikczemności”: „Ja twierdzę, że powszechna historia nikczemności to wiek XX ze swoimi obozami, przede wszystkim sowieckimi. Albowiem tworzenie obozów w imię idei lepszego świata, za którą ginęły pokolenia, tworzenie w imię takiej humanistycznej idei obozów i ukrywanie ich istnienia, niszczenie nie tylko ludzi, lecz także najintymniejszych ludzkich marzeń o lepszym świecie – to jest dopiero nikczemność.”

„Grobowiec dla Borysa Dawidowicza”, po którym w Jugosławii z zaciekłością rzuconą się na Kiša, to zamknięte w formie siedmiu opowiadań historie śmierci komunistów – ofiar stalinizmu.

Kiš „rekonstruuje” życiorysy fikcyjnych działaczy komunistycznych, z „dokumentu” robiąc literaturę. Opowiadania w „Grobowcu” to jakby rozbudowane noty biograficzne wyjęte z widmowego, nieistniejącego leksykonu działaczy Kominternu. Kiš pokazuje mechanizm, w którym wczorajszy oprawca staje się dzisiejszą ofiarą. I nie jest to nawet tak, że większa ryba zjada mniejszą, i z kolei jest zjadana przez jeszcze większą. W oszalałym, lecz zimnym zarazem świecie stalinowskich zbrodniarzy każda ryba, nawet ta bardzo duża, może zostać zjedzona i to nawet nie przez jeszcze większą rybę, bo w pewnym momencie nie wiadomo, która jakie ma rozmiary. Pożera ja anonimowa ławica, w której jednocześnie grasują inne drapieżniki.

Tytułowy Borys Dawidowicz Nowski to dzielny i bezwględny rewolucjonista, mistrz zamachów bombowych, który sam się stanie ofiarą stalinowskiej czystki, polska rewolucjonistka Maria Krzyżewska zostanie przypadkową ofiarą wewnętzrncyh porachunków, Irlandczyk, który walczył w Hiszpanii w 1936 roku po stronie Republiki wylądował w łagrze, w którym zginął przy próbie ucieczki,

Czelustnikow – komisarz polityczny w Hiszpanii, który spoowodował aresztowanie owego Irlandczyka, sam także znalazł się w gułagu, bo był kochankiem żony pewnego wysoko postawionego funkcjonariusza, a było to wszystko zresztą późnym refleksem sprawy Kirowa. Mimo, że wcześniej niezwykle się zasłużył, nie tylko aresztując Irlandczyka, ale także urządzając jakże pożyteczną maskaradę w trakcie przyjęcia francuskiego komunisty Eduarda Herriota, który przybył do Kijowa: Czelustnikow przebrany za popa odprawia fikcyjne nabożeństwo w cerkwi – on gra kapłana, czekiści z żonami udają wiernych. A to wszystko by pokazać, że w sowieckiej Rosji jest wolność wyznania, by pokazać „prawdę” Herriotowi, który wypowiadał się przeciw prześladowaniu duchownych. Czelustnikow za tę maskaradę otrzymał order i awans. Nic mu to oczywiście nie pomogło.

Takich życiorysów, czy raczej śmierciorysów, były tysiące.

 

*****

Czytelnik z pewną siebie łatwością odnajdujący w „Ogrodzie, popiele” proustowskie i schulzowskie skojarzenia na pewno mniej pewnie zachowa się przy lekturze „Klepsydry” i „Grobowca dla Borysa Dawidowicza” – dzieł dla Kiša sztandarowych. Te książki czytelnikowi przywykłemu do łatwych narracji i atrakcyjnych fabuł, rozmiłowanemu w „literaturze pięknej” a więc epatującej estetyką, pięknością i przyjemnością, stawią zaciekły opór. Tak jak stawiły jugosławiańskiej krytyce, i tak jak ja przed nimi przyklękam, zawsze z podziwem, nie zawsze potrafiąc ów podziw wyrazić.

Zawierająca elementy borgesowskiego paradokumentu powieść „Klepsydra” jest najtrudniejszą „rekonstrukcją” Kiša. Jest książka, która powodując podziw zostawia czytelnika zdezorientowanego. O ile „Ogród, popiół” czyta się i zachywca nim bez większego trudu, to w przypadku „Klepsydry” zachwyt przychodzi później, po trudach lektury, ale wielokrotnie zwiększony. W „Ogrodzie” widzieliśmy E.S. oczyma dziecka. teraz widzimy go jego własnymi, przerażonymi, bo z perkspektywy człowieka skazanego na śmierć, który o swoim wyroku wie, ale sam nie wie jeszcze jak się ten wyrok wykona.

„Ogród” był oryginalną powieści inicjacyjną, Klepsydra jest wielkim epitafium dla Ojca. Bo mimo, iż „Klespydrę” nazwać można powieścią o Holocauście, to nie widać tu zagłady całego narodu – jest straszliwa bo trwająca, a nie nagła zagłada jednego człowieka. Zagłada narodu jest nade wszystko zagładą pojedynczych ludzi.

„Klepsydra” należy do książek, o których trudno pisać. Czasami jest sucha jak wiór, jeszcze bardziej protokolarna niż „Grobowiec”, przybierająca postać stenogramu przesłuchania, jakby zupełnie pozbawiona emocji, w momencie gdy na emocjach, wydaje się, winna się przecież opierać.

Czuję się bezradny. Być może aż tak bardzo jak ci rozliczni krytycy, którzy coś tam usiłowali o Kišu napisać, ale jakoś wciąż im nie wychodziło, za co bez przerwy i bez pardonu dostawali od pisarza po głowie. Mam w rękach narzędzia, ale nie potrafię ich użyć. I zapewne tak jak oni uruchamiam w zastępstwie „maszynę do przekładania rzeczy oryginalnych na język banalności” jak mówił niechętny krytykom Kiš.

Klepsydra to nekrolog i zegar zarazem. W jedynym słowie doskonale jednoczą się dwa pokrewne, choć oddalone od siebie znaczenia. Wszak nekrolog wskazuje, że czyjś czas się skończył. Przesypujący się piasek klepsydry odmierza czas do ukazania się nekrologu. Kiš rozbudował lakoniczną formę nekrologu, pomiędzy czarne ramki wpisując powieść, poszerzył te ramki, objął nimi całe życie, nadał sens znanym zwrotom: „z żalem zawiadamy”, „pogrążeni w smutku”, „odszedł na zawsze”, które brzmią tak pusto, gdy je czytamy w gazetach lub na kościelnych murach. Rzec można, że nadał im życie.

Klepsydra jest nekrologiem świata, który uosabiały nazwiska tych wszystkich Draszkoviciów, Vujoviciów, Dragicieviciów, Horváthów, Schwarzów i Baumannów, Popovów, Rónai’ów, Guttmanów, wreszcie Kišów tych wszystkich którzy tworzyli wojwodiński świat Węgro-Żydo-Jugosławian.

To, że E.S. (znany nam już z „Ogrodu” jako Edward Sam) występuje w „Klepsydrze” jako szaleniec, też jest koniecznym odwróceniem. Jak w klepsydrze, którą – gdy piasek się przesypie – stawiamy „na głowie”: to co zostało na dole, teraz jest na górze, tak codzienna normalność postawiona na głowie przez historię staje się oczywiście niecodziennym szaleństwem. To co było normalne, teraz jest szalone, to co uznaje się za obłęd jest normalną obroną przed szaleństwem, które opanowało świat. „Moje szaleństwo jest w gruncie rzeczy szaloną jasnością umysłu” – mówi oszalały ze strachu E.S.

Klepsydra to ciągłość przesypującego się piasku, nieskończoność i zarazem klepsydra jako nekrolog – ostateczny koniec.

Kiš: „Nie ma nic straszniejszego od rzeczywistości. Rzeczywistość jest bardziej fantastyczna niż jakakolowiek fantastyka.”

 

****

W tytułowym opowiadaniu ze zbioru „Encyklopedia umarłych” bohaterka natrafia na mityczną księgę, w której odnotowane są żywoty wszystkich ludzi, żywoty nie-świętych, którym los nie zesłał tak wielkiego szczęścia lub nieszczęścia by mogli ostać się w prawdziwych leksykonach. To niesprawiedliwe, by ci którzy nie stworzyli wielkich powieści i poematów, nie skomponowali syfmonii i kwartetów smyczkowych, nie namalowali obrazów, nie odkryli żadnych pierwiastków, co więcej: nie wywołali żadnych wojen, które mogliby spektakularnie wygrać lub przegrać, by ludzie anonimowi nie mieli swego miejsca w historii. Dlaczego ci, którzy żyli „tylko” po to by w końcu umrzeć, mają popaść w zapomnienie? Encyklopedia umarłych staje się encyklopedią pocieszenia: to dzięki niej zachowuje się pamięć o każdym wydarzeniu, ale i każdym wzruszeniu, co już się w leksykonach nie zdarza. O wzruszeniach takich jak widok Adriatyku o świcie 28 kwietnia 1935 roku, widok podziwiany przez maszerującego dwudziestoletniego żołnierza o inicjałach D.M. Na takie rzeczy w nawet w Britannice nie ma miejsca.

Pełne niezgody na śmierć pisarstwo Kiša jest buntem Szymona Maga – beznadziejnym, ale koniecznym. Ale dzięki swojemu pisaniu Kiš zagościł w prawdziwych encyklopediach, dających pewien sybstytut jakiejś nieśmiertelności, tę odrobinę nieśmiertelnej sławy w pewnych wąskich kręgach i na pewien tylko czas. Dopóki ta mała nieśmiertelność nie umrze pod naporem innych, bardziej może głośnych i sławnych nieśmiertelności. Dzięki temu jednak Kiš póki co nie musi znajdować się w encyklopedii umarłych. Przez to jednak, że jego miejsce jest w encyklopedii powszechnej, nigdy dokładnie nie poznamy jego „prawdziwego” życia. Nie tego, na które składała się praca wykładowcy w Strasburgu i Bordeaux, polemiki z belgradzkimi literackimi aparatczykami, emigracja w stolicy świata – Paryżu, w którym to życie się skończyło, twórczość prozatorska i eseistyczna, nie to, co powiedział w rozlicznych wywiadach, ale fakty, na które w notach biograficznych nie ma miejsca – jak zareagował, kiedy lekarz powiedział mu, że nie da się cofnąć pochodu raka? Jak wyglądała jego pierwsza miłość? Kiedy po raz pierwszy zobaczył Adriatyk i czy zobaczył go kiedyś w kwietniowy poranek?

 

*****

„Pewna jest tylko śmierć” głosi banalne zdanie prześlizgujące się wężowym ruchem przez akapity tysiąca powieści. Cóż jej jednak można przeciwstawić? Fantazję pisarza? Godność umierania? Wiarę w życie po życiu?

Młody Esterházy, bohater opowiadania „Zaszczytnie jest umierać za ojczyznę”, buntowników z jakimiś tam powodami, których dokładnie nie poznajemy, i tak skona, ale pytaniem jest czy skona godnie, czy do końca będzie wierzył w cud, że w ostatniej chwili pańska łaska odwróci wyrok sądu? Wydaje się, że wszyscy wierzymy w jakiś cud. Zachwowujemy się jak Esterházy – stwarzamy pozory, że wszystko jest pod kontrolą, nie drgnie nam nawet powieka, choć w środku drży wszystko.

„Możliwości są tu dwie. Albo młody szlachcic umarł odważnie i godnie, z pełną świadomością niechybnej śmierci i z podniesionym czołem, albo wszystko to było dobrze obmyśloną sceną w reżyserii dumnej matki. Pierwszą wersję, heroiczną, podtrzymywali i rozpowszechniali drogą ustną, a następnie zapisali w kronikach sankiuloci i jakobini. Drugą, według której młodzieniec aż do ostatniej chwili miał nadzieję na jakiś cudowny obrót sprawy, zanotowali oficjalni historycy potężnej dynastii Habsburgów, by zapobiec narodzinom legendy. Historię piszą zwycięzcy, legendy wysnuwa lud. Pisarze fantazjują. Pewna jest tylko śmierć.”

 

Krzysztof Varga ©

 

 

 

www.danilokis.org