www.danilokis.org  

 

 

Danilo Kiš: Homo poeticus, mimo wszystko. – [w:] Homo poeticus, mimo wszystko. Wybór, przekład i posłowie Danuta Cirlić-Straszyńska. – Pisma wybrane, Tom 3. – Izabelin: Świat Literacki, 1998. – s. 40-43.

 

 

 

HOMO POETICUS, MIMO WSZYSTKO

 

My to egzotyka, my – to skandal polityczny, my – to w najlepszym razie wspomnienia znad Marny, sumienie starych poilus d'Orient uczestników ruchu oporu. My to poza tym piękne zachody słońca na wybrzeżu, błogie turystyczna wspomnienia o pięknych, spokojnych zachodach słońca nad Adriatykiem... podlane śliwowicą. To wszystko. Z trudem można powiedzieć, że jesteśmy częścią kultury europejskiej... Polityka – tak! Turystyka – owszem! Sliwowitz (pisownia niemiecka) oczywiście, przede wszystkim! Ale kto by się potrafił rozeznać w tym nacjonalistycznym błocku, we wszystkich tych językach, tak bliskich sobie a tak odmiennych (jak mówią), we wszystkich tych religiach i regionach!

Co się tyczy literatury, my, Europejczycy, mamy jej pod dostatkiem i w nie najgorszym gatunku; a oni, ci srb-chr, niech sobie poruszają tak zwane cienkie tematy, niech wykpiwają swoich polityków i swój ustrój, niech opisują skandale polityczne na pięknym, egzotycznym tle... to dobra literatura. My, Europejczycy, ludzie cywilizowani, z czystym sumieniem i czystym sercem będziemy opisywać piękno zachodów słońca, egzotykę naszego dzieciństwa i młodości (jak Saint-John Perse), będziemy tworzyć wiersze miłosne i w ogóle wiersze... A oni niech rozgryzają swe polityczno-egzotyczno-komunistyczne problemy. Dla nas – prawdziwa literatura, dla nas – służka do wszystkiego, słodka służka naszego chłopięctwa i młodości. Bo gdyby i oni się zabrali do pisania o rzeczach, o których my piszemy (poezja, historia i mit, przeznaczenie człowieka, „bibelot pustki dźwięczącej” i inne współbrzmienia), nas by to doprawdy nie interesowało; jeśli czynią to podobnie jak my, też powstaje literatura, powstaje wtedy Andrić, powstaje Krleža (och, łatwo połamać język na tym nazwisku!), powstaje Miloš Crnjanski (znowu to cr-chr!), powstaje Dragoslav Mihailović i inni, bez których, razem wziętych, całkiem dobrze można się obejść...

A więc nam, Jugosłowianom – homo politicus, innym – wszystko poza tym, wszystkie wymiary cudownego, stupowierzchniowego kryształu zwanego homo poeticus, tego poetycznego zwierzęcia, któremu cierpień przysparza na równi miłość i śmiertelność, metafizyka i polityka... Zasłużyliśmy na taki los? Niewątpliwie. To nasza wina i musimy ponosić ją w milczeniu. Albowiem nie oparliśmy się pokusie eksportowania naszych małych (czy dużych, mniejsza o to) problemów nacjonalizmu i szowinizmu, obwieszczania wielkim głosem całemu światu, że my nie jesteśmy przede wszystkim Jugosłowianie, ale rozumiecie, przede wszystkim Serbowie albo Chorwaci, Słoweńcy czy Macedończycy albo czy-ja-wiem-kto, uwaga, to niezwykle istotne, panie i panowie, tego absolutnie nie można mylić, są u nas katolicy i są prawosławni, i mahometanie, i jest oczywiście paru żydów (o tym nie wolno zapominać)... I oto znowu, biedni Jugosłowacy, wdajemy się w nasze rodzinne spory, a miało być przecież o literaturze, miały być cytaty z chorwackiego monstre sacré Miroslava Krležy (kr, krrr!) oraz innego monstre sacré Ivo Andricia, Serba czy Chorwata, jak państwo wolą... i oto jak zniknął, przez naszą własną nieuwagę, ten bibelot (bibelot aboli) zwany literaturą, oto, dlaczego nie zasługujemy na traktowanie nas serio...

A poza tym – i to już nie nasz błąd, to wina Boga – jak, u diabła, usytuować tę literaturę i ten język, te języki? Że jest to literatura słowiańska, łatwo się zgodzić, że jest to jeden z języków słowiańskich, w porządku, chodzi zatem o kraj słowiański, a niech tam, o ustrój socjalistyczny, niezupełnie taki jak gdzie indziej... jednym słowem, to coś jak Rosjanie. No pięknie, tłumaczmy zatem Rosjan! Oni też są rozmaici, ale ich przynajmniej łatwo upchnąć do jednego worka, do szufladki Sowieci, mamy dla nich nawet osobną serię, gdzie wszyscy dobrze się mieszczą (Azerowie i Rosjanie, Baszkirowie i Kałmucy).

I co? I nic. Nie trzeba się złościć, trzeba sobie tylko uświadomić, że istnieją i zawsze istniały wielkie tradycje, wielkie literatury oraz że istnieją i zawsze istniały małe języki i małe narody, tak jak istnieją duże i małe banknoty (dixit Andrić). Bądźmy zatem skromni, nie podnośmy krzyku, nie mieszajmy całego świata do naszych rodzinnych swarów.

A zwłaszcza nie dajmy się nabrać na ten sfatygowany mit, który głosi, że my, Jugosłowacy i inni Madziarzy, powinniśmy się wyrzec literatury, powinniśmy jedynie zabawiać wielki świat naszymi polityczno-egzotyczno-komuchowatymi tematami, że za wszelką cenę musimy się ograniczać do homo politicus, zawsze i wszędzie, a poezja i forma, gry i igraszki, obsesje metafizyczne (kim jestem? skąd przychodzę? dokąd zmierzam?) i uniesienia miłosne są rzekomo nie dla nas, że powinniśmy machnąć ręką na zachody słońca, pozostawić je turystom pochłoniętym literaturą i poezją, tym zatem, którzy mają prawo podziwiać zachody z czystym sumieniem.

Albowiem poezja, albowiem literatura (stawiam między nimi znak równości, jak to był czynił Pasternak) to dla was i dla nas na równi nasze barbarzyńskie sny i wasze sny, nasze miłości i wasze miłości, nasze wspomnienia i wasze, nasza codzienność i wasza, nasze nieszczęśliwe dzieciństwo i wasze (też może nieszczęśliwe), nasza obsesja śmierci i wasza (mam nadzieję, identyczna).

Poezja (= literatura), dobrze o tym wiem, jest także, jest coraz bardziej opisem krzywd społecznych, patetycznym potępieniem niesprawiedliwości (jak była nim już za czasów Dickensa), opisem i potępieniem obozów i łagrów, szpitali psychiatrycznych i represji, wszelkich represji, które by miały sprowadzić człowieka do jednego jedynego wymiaru – zoon politikon, do zwierzęcia politycznego, i tym samym pozbawić go całego bogactwa, jego metafizycznej myśli i poetyckiej wrażliwości, zniszczyć w nim wszelką niezwierzęcą substancję, jego neocortex, i sprowadzić go do agresywnego zwierzęcia, do nagiego człowieka zaangażowanego, do szalonego, ślepego, zaangażowanego zwierzęcia. Albowiem zasada – trzeba przyznać, że sami często ją głosimy – w myśl której literatura musi być zaangażowana albo przestaje być literaturą, wskazuje tylko, jak głęboko wdarła się polityka we wszystkie pory życia i bytu, jak wszystko w siebie wchłonęła, niby bagnisko, jak bardzo człowiek stał się jednowymiarowy, ubogi duchem, jaką klęskę poniosła poezja, sprowadzona do przywileju bogatych „dekadentów” – oni mogą sobie pozwolić na luksus twórczości poetyckiej, natomiast my, pozostali... Oto niebezpieczeństwo, które zagraża nam wszystkim. Musimy być jednak świadomi, że literatura, że poezja jest tamą przeciw zalewowi barbarzyństwa i jeśli nawet nie „uszlachetnia uczuć”, to przecież czemuś służy: nadaje jakiś sens marności istnienia.

Choćby na podstawie antropologicznego faktu, jesteśmy częścią tej samej rodziny narodów europejskich, a nasza tradycja, i ta judeochrześcijańska, i bizantyjska, i otomańska, daje nam równe, a może i większe niż im, prawo uczestnictwa w tej samej wspólnocie kulturalnej.

A po tym, ale tylko po tym, pojawiają się problemy techniczne: przekłady, komentarze, odniesienia, paralelizmy i tym podobne... Albowiem wszystko poza tym jest... literaturą.

(1980)

(Esej „Pour l’homo poeticus, malgre tout” ogłoszony w „Le Nouvel Observateur”, 28 I – 3 II 1980 r., ukazał się następnie jako tekst tytułowy w tomie Homo poeticus, Belgrad, 1983 i pośmiertnie: Sarajewo, 1990.)

tłumaczyła: Danuta Cirlić-Straszyńska

źródło: ProjektOR 17-18 (2004)

 

 

www.danilokis.org